Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciśnie odpowiednią sprężynkę, podłoga usuwa się z pod stóp, tego, który się tam znajduje i wpada on do głębogiej studni, skąd powrotu, ani ocalenia niema! Pokazałam kiedyś tę zdradziecką celkę memu małżonkowi, zaniósłszy go tam umyślnie z Iwanem, i pojął on teraz, że tobie ją obecnie za mieszkanie przeznaczam, nadroższa Zosińko!
Paralityk zasłonił twarz rękami, niby pragnąc odegnać straszliwą wizję.
— Daję wam wszystko! — zawołał — Czemuż chciecie zabrać jej życie!
— Obawiasz się o twą najdroższą córeczkę? — Że więcej już nigdy jej nie zabaczysz! Nie jesteśmy tacy krwiożerczy i zaraz zapronujemy ci układ... Panienka pójdzie do piwnicy, ale nic jej się nie stanie, o ile dotrzymasz następujących warunków. Nam na opuszczenie willi potrzeba piętnaście minut! Jeśli w tym czasie nadejdzie policja...
— Nie, nie!... Ona nie zawiadamiała policji! Lękała się skandalu! — zaprotestował.
Choć Zosia skinieniem główki potwierdziła słowa paralityka, nie rozproszyło to nieufności Tamary.
— Nic wam nie wierzę i muszę się zabezpieczyć. — mruknęła. — Kto przez tyle dni umiał udawać niewinną gąskę, jak Zosieńka, potrafi i teraz dobrze zastawić pułapkę! Otóż, gdy pojawi się policja, oświadczysz im, że twoja córka złożyła swe oskarżenie w jakimś niepojętym ataku histerji, że nie odpowiadają one prawdzie i nigdy, z mej strony, nie stała ci się najlżejsza krzywda. Jeśli zapytają o Zosieńkę, odpowiesz, że poróżniłeś się z nią, właśnie przez ten postępek i na wskutek gwałtownej

252