Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drygu! Obudź się Rodrygu! Przyszliśmy do ciebie w ważnej sprawie!
Nie drgnął nawet, choć widać było, że Orzelska potrząsa nim mocno.
— Przekonałaś się, Zosieńko! — wyrzekła — Ale to nic!... Skoro tak chcesz, moją misję spełnię do końca.
Panienka skinęła głową.
— Posłuchaj, Rodrygu! — mówiła do męża, niby zwracając się do przytomnego człowieka — Przyszliśmy tutaj. Twoja córka, Zosieńka, chce w twej obecności tylko podpisać plenipotencję...
Milczenie.
— Plenipotencja ta jest sporządzona na moje nazwisko! Na jej zasadzie podejmę pewną sumkę pieniężną, którą przekażę Zosieńce! Potrzebne są jej pieniądze na przedślubne wydatki... Wychodzi przecież za mąż za Boba Szareckiego.
Znów milczenie.
— A wraz z nami przybył tu jako świadek, baron Raźnia-Raźniewski! Stary nasz przyjaciel... Mój i twój przyjaciel....
Chory nawet nie otworzył oczu.
— Wystarczy, Zosieńko? — rzekła, zwracając się do panienki. — Przestały cię już dręczyć skrupuły? Ojciec się nie zbudzi, a mnie sprawia przykrość ta scena!
Panna odwróciła się powoli od chorego i podeszła do okna, przy którem znajdowało się biurko. Wślad za nią Tamara. Tam, złożywszy na stole, wciąż dotychczas trzymaną w ręku plenipotencję, i wskazując na nią, zapytała:

245