Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I on, oczekując na Tamarę, zajrzał do paralityka i dziwił się nawet, że ten po energji wykazanej w nocy, zapadł, ponownie, w stan nieprzytomnny. Poruszył go umyślnie za ramię, lecz chory nie reagował na to zupełnie. Widocznie, proszki Boba, któremi tak długo Tamara karmiła męża, spowodowały nowe osłabienie, które nie rychło minie. Śmiało przedsięwziąć mogą eksperyment. Orzelski nie tylko teraz, ale przez kilka godzin jeszcze będzie tylko kłodą drzewną.
— Czemuż pani — zwrócił się do kochanki, patrząc na nią porozumiewaczo — nie chce ustąpić pannie Zosieńce? Przecież, to o taki drobiazg chodzi...
Tamara w lot odgadła myśli awanturnika. Nie lękał się wizyty u paralityka, więc nie groziło żadne niebezpieczeństwo.
— Bynajmniej się nie sprzeciwiam! — zawołała innym tonem wesoło. — Zdziwiło mnie tylko trochę żądanie Zosieńki! Lecz, jeśli koniecznie tego pragnie? Czemuż nie miałaby podpisać plenipotencji w gabinecie ojca!
— Widzisz, Tamaro! — radosny okrzyk wyrwał się z piersi panny. — Sama widzisz, że to o mój niewinny kaprys chodzi! Strasznie jesteś dobra, że ustąpiłaś mej prośbie...
Orzelska uśmiechnęła się teraz.
— Dobrze! — oświadczyła. — Pociekajcie tu chwilę, pójdę do sypialni i przyniosę gotową plenipotencję, którą mam w biurku. A później odwiedzimy męża!

241