Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciała. To też nie przejęła się zbytnio jego słowami, ani też nie zwróciła uwagi na ton, jakim zostały wypowiedziane.
Porwawszy się z otomany, na której dotychczas siedziała, podbiegła doń i otaczając jego szyję ramionami, jęła przemawiać czule.
— Bobie! Kochany, głupiutki Bobie! Mamyż się cofnąć, gdy już jesteśmy u celu? Czyż mnie nie pożądasz? Czyż nie pragniesz, bym na zawsze była twoją?... Nie tęsknisz za mojemi pieszczotami, za rozkoszą, jaką dać potrafię... Usuńmy z naszej drogi przeszkody!..
Choć Szareckiego otaczał odurzający aromat perfum hrabiny złączony z oszałamiający wonią kobiecego ciała, nie uległ pokusie, a wysuwając się delikatnie z jej objęć, wyrzekł stanowczo:
— Nie, Tamaro!
Zbladła. Nie była przygotowana na podobną odpowiedź. Zdarzyło się jej to po raz pierwszy, by oparł się jej pieszczotom i zwodniczym słówkom. Dotknięta, wzburzonym tonem zapytała.
— Cóż to znaczy, Bobie?
— To znaczy — odparł poważnie — iż dość i tak długo trwała komedja... Ty mnie nie kochasz, a ja przejrzałem, nareszcie... Potrzebny ci byłem, jako narzędzie... Pali mnie dziś żrący wstyd, jak stoczyłem się nisko. Defraudant, truciciel... Aż przyszło opamiętanie... Na każdego ono przychodzi, wcześniej, lub później... Mogłem przez brak woli, zahypnotyzowany twem ciałem, staczać się coraz niżej, dopóki na własne oczy nie zobaczyłem, jak potworne były skutki moich postępków! Ten stary

222