Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Krzesz pochwycił palto i kapelusz i już biegł po schodach. Jak tonący słomki się chwyta, rozpaczliwie uczepił się myśli, iż tylko Marta posłuży mu dobrą radą...
Drżąc z podniecenia i mokry od potu, po pośpiesznej wędrówcee, wpadł do domu, w którym zamieszkiwała i nerwowo zastukał w drzwi.
— Jest, czy jej niema?
Chwilę zaczekał, lecz żaden odgłos nie dobiegł go z wewnątrz mieszkania. Gwałtowniej ponowił stukanie.
Nagle, posłyszał za drzwiami kroki. Lekkie, kobiece kroki... Więc jest... Uśmiechnął się z zadowoleniem...
Powoli rozwarły się drzwi — a Krzesz aż cofnął się ze zdumienia.
— Pani, tu? — wybełkotał.


207