Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ciekawym? — warknął, wciąż jeszcze napastliwym tonem.
— Bardzo zwyczajnie! — wycedził awanturnik. — Jako zwykłą kradzież!
— Co?
— Tak, panie! Hrabina Orzelska, prócz mnie, nikomu nie opowiedziała dotychczas, jak się miały istotnie wypadki wczorajszego wieczoru! Wszystkie pozory świadczą, że wtargnął pan do willi, celem dokonania kradzieży! Ponieważ teraz zapiera się pan kategorycznie, że walizki nie zabrał, a hrabina i ja jesteśmy przekonani, że znajduje się ona w pańskiem posiadaniu, nikt oszczędzać go już nie będzie... i przyznam się szczerze, że zasłużył pan to... a pani Tamarze ostatecznie otworzą się oczy...
Malarz zbladł i nagle opuścił go gniew. Pojął, w jakiej straszliwej znalazł się pułapce. Djabelski neseser! Jest zgubiony...
— Przysięgam... — zawołał.
— Otóż — twardo dokończył Raźnia-Raźniewski — wniesiemy skargę do władz! Pan pojmuje, jakie to pociągnie za sobą skutki...
— Panie baronie! — począł tłumaczyć malarz. — To straszliwe nieporozumienie! Walizka się gdzieś zarzuciła... Poszukajcie dobrze... Musi się znaleźć. Najświętsze daję słowo honoru, ja jej nie zabrałem...
Lecz awanturnik, zbyt przywykł nie ufać ludziom, by mogły go przekonać szczere, płynące prosto z serca słowa Krzesza. Zresztą, dość naszukał się wszędzie neseseru.
— Próżne poszukiwania! — oświadczył. — Nie było kąta w pokojach, do któregobym nie zajrzał

204