Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze! Zgadzam się! Namaluje pan mój portret...
— O, jakiż jestem szczęśliwy! — jął dziękować. — Do najpiękniejszych dni mego życia zaliczę dzisiejsze spotkanie! Gotów jestem choć dziesięć razy jeszcze spaść do piwnicy!... Taki model, jak pani hrabina...
Oczy Orzelskiej dalej błądziły zagadkowo po postaci Krzesza. Z za karminowych warg wysunął się koniuszczek różowego języczka, zwilżając je lekko. Tak oblizuje się drapieżna pantera, gdy upatrzy świeżą, a smaczną ofiarę.
— Rad pan z takiej, jak ja modelki? — oświadczyła enigmatycznie. — Zobaczymy...
— Kiedy pani zechce mi pozować?
Zastanawiała się kilka sekund, jakby coś rozważając w swej główce.
— Obecnie nie mogę ściśle określić!... Mam tyle kłopotów z chorym w domu... Ale zaczniemy niedługo... Za parę dni... Zawiadomię pana...
Malarz pośpiesznie wyciągnął notatnik, wyrwał kartkę i skreślił swój adres.
— Służę! A nie rozmyśli się pani hrabina?
— Napewno się nie rozmyślę! — posłyszał w odpowiedzi wesoły śmiech. — Może, drogi mistrz, być o to całkowicie spokojny!...
Kiedy Krzesz opuścił willę, w której go spotkała niezwykła przygoda, czuł się wniebowzięty. Radości tej nie mąciło mu dziwne spostrzeżenie, które uczynił, wychodząc z pałacyku. Mianowicie, w jasno oświetlonym przedsionku, zdążył zauważyć miejsce, gdzie się zaczynały schodki, prowadzące do

14