Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żarty... Wyobraź sobie, potłukł butelkę z narkotykiem, nie mogłam mu dać zażyć lekarstwa i drżało we mnie wszystko, czy oprzytomniawszy, z czem przed Zosieńką się nie wygada. Ale, na szczęście, usnął.
— A jutro?
— Rano będę u Boba! Ma gotowe proszki i znów stary zapadnie w swą zwykłą apatję. Rozmówię się jednocześnie zupełnie szczerze z Bobem i powiem mu, że jeśli mi nie da trucizny, nie pozostawiającej po sobie śladów, możemy być zgubieni... Daleko naturalniej wyszłaby ta cała historja, gdyby zadusił się Orzelski, lecz teraz niema wyboru... Bob, posiadał wiecznie jakieś skrupuły, lecz obecnie tak się zaawansował, że i jemu będzie trudno mi odmówić i cofnąć się...
Mężczyzna pokręcił głową.
— Wiesz Tamaro! — rzekł — Coś mi się tu nie podoba! Nigdy nie zawodzą mnie przeczucia! Mam wciąż wrażenie, że grozi nam niebezpieczeństwo...
— Jakie?
— I ten Szarecki słaby i chwiejny... I ta Zosieńka, nazbyt naiwna, jak na dzisiejszą pannę. Mnie znów poszukuje policja, a w Polsce ukryć się dość ciężko. Wiesz, co myślę szczerze... Sprawy spadkowe, połączone z czyjąś gwałtowną śmiercią, zwykle kończą się długiemi dochodzeniami i skandalem... Postąpiłbym inaczej. Odebrałbym biżuterję malarzowi, powiadasz, że to koło stu tysięcy, a na resztę, machnąłbym ręką... To nam na rozpoczęcie życia zagranicą starczy.
— Przenigdy! — zawołała gwałtownie. — Ty

193