ny z ręcznika i gdybym nie zdążyła na czas, ojciec zadusiłby się napewno.
— Ale w jakim celu pan Krzesz tak postąpił? — udała Orzelska nieświadomość.
— Zapytywałam go o to, lecz pan Krzesz milczy.
Raptem paralityk, któremu Zosieńka zdążyła rozwiązać i ręce, wykonał ruch gwałtowny i wskazał w stronę sypialni.
— Tam... tam — wybełkotał — Tam... wynosił... walizkę.
— Wynosił walizkę? — wysoko do góry podniosły się brwi Orzelskiej. — Jaką walizkę? Niemożebne.
Podeszła pośpiesznie parę kroków w stronę sypialni.
Krzesz z natężeniem wpijał się w twarz kochanki. Jeżeli początkowo mniemał, że pojawiwszy się, wyzna Zosieńce całą prawdę, a jego wybawi z okropnej sytuacji, teraz wnosząc z jej miny i postępowania, zaczął się domyślać czegoś innego i to czegoś, co było dlań najgorsze.
Rychło się przekonał, że się nie omylił.
— Moja walizka! — głośno zawołała Orzelska, niby ze zdumieniem odnajdując kuferek — Pan Krzesz chciał zabrać moją walizkę? Więc pan Krzesz jest...
Z jej ust nie padło potworne słowo, lecz zdania dokończył paralityk, który z pasją wycharczał:
— Złodziejem... złodziejem...
Krzesz pochwycił się oburącz za głowę. On, złodziejem! Do tego doszło... Musi milczeć, nie może
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/189
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
187