Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widząc, że Tamara miast podróżnego kostjumu, ma na sobie jeszcze szlafrok. — Kiedyż zdążysz to uczynić?
— Właśnie, zamierzam...
Ale malarza już zaprzątnęła inna myśl.
— Hrabia śpi?
Uśmiechnęła się lekko, niby pragnąc go całkowicie uspokoić.
— Śpi mocno! Napewno się nie obudzi! Dałam mu niedawno proszek nasenny! Masz bardzo ułatwione zadanie!...
— Brawo! — syknął ucieszony — Sprzyja nam szczęście!
— Nie traćmy czasu! — wyrzekła cicho w odpowiedzi — Wiesz, co masz robić, a ja idę do dalszych pokojów... Za dwadzieścia minut spotkamy się bez przeszkód w aucie...
— A walizki?
— W mojej garderobie! Przecież ci pokazałam, dziś popołudniu, gdzie masz ich szukać. Tylko nie zapomnij!... Dwie!... Jedna większa, a druga mniejsza. A teraz, dowidzenia!
Znikła.
Krzesz postał parę sekund pod oknem, uspokojony całkowicie. Widok Tamary i jej słowa, rozproszyły ten dziwny niepokój nerwowy, jaki go przedtem ogarnął. Hrabia śpi, uczeczka nie przedstawia trudności.
Naprzód...
Parter nie był wysoki. To też malarz, pochwyciwszy za parapet, wspiął się i rychło się znalazł w pokoju.

180