Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Uwierzyłam, lecz z zupełnie innych powodów... Gdyż we wszystkich twoich wykrętach, nie było słówka prawdy...
Gdyby pod stopami Szareckiego nagle rozwarła się podłoga, nie uczyniłoby to na nim większego wrażenia, niźli niespodziewane słowa panny... Omyliła się Tamara i on się omylił? Zosieńka nie była tak naiwną osóbką, za jaką ją poczytywano dotychczas?
— Co? — wybąkał ze zdziwieniem.
— Nie było słówka prawdy! — powtórzyła spokojnie. Również twe oświadczyny były komedją...
— Zosieńko...
— Nie przerywaj! I jeśli chcesz, wnet ci powiem, czemu obecnie się cofasz! Tylko przódy, musisz mi przysiądz, że o całej naszej rozmowie będziesz milczał, jak grób...
— Przysięgam! Ale Zosieńko, nie poznaję cię, doprawdy!
Nie zwróciła na ten wykrzyknik uwagi.
— Jesteś związany z pewną kobietą? — wyrzekła, patrząc mu prosto w oczy.
Zbladł z przerażenia.
— Nie... nie — zaprzeczył nerwowo.
— Posiada ona na ciebie wpływ potężny i z pod tego wpływu pragniesz się uwolnić.
— Zapewniam.. mylisz się...
— Czasem nienawidzisz tę kobietę? Lecz zawsze ulegasz jej woli... Przeklinasz ją, bo czujesz, że prowadzi cię do zguby, a siły nie masz zatrzymać się w pół drogi...
— Zosieńko... Zosieńko...

155