Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła prawdę. By móc szczerze zawołać — tyś w domu zbrodni — póki czas, ratuj ojca i siebie! Ale straszliwa pieczęć milczenia skuwała jego usta — bo przecież był wspólnikiem przestępstwa! A jeśli w duszy rodził się coraz większy bunt przeciw Tamarze, swe obecne postępowanie musiał upozorować w inny sposób.
— Posłuchaj Zosieńko! — rzekł głosem, który biegł prosto z serca. — Pamiętam naszą rozmowę. Kiedym się oświadczył. Zapytywałaś mnie wówczas, czy mogę przysiądz, że cię nigdy nie katny kwiat i byle przykrość mogłaby cię złamać? skrzywdzę, gdyż jesteś wrażliwa, niczem deli- Pamiętasz Pod wpływem chwilowego uniesienia, złożyłem przyrzeczenie, jakiego żądałaś... Lecz teraz...
Takie akcenty szczerości biły z jego tonu, tak wymawiając te słowa, był wzruszony do głębi, że panienka zrozumiała, iż to o niezwykle coś ważnego chodzi i z wielkim niepokojem zagadnęła:
— Taka raptowna zmiana? Zaszło coś ważnego?
— Owszem! — odparł. — Zamierzam złożyć szczerą spowiedź...
Zawahał się chwilę.
— Słucham? — jęła teraz naglić.
— Kiedym cię poznał, Zosieńko, odrazu uczyniłaś na mnie wielkie wrażenie! — począł kłamać — Pochwały zaś Tamary o zaletach twojego umysłu i charakteru dokonały reszty... Postanowiłem ci się oświadczyć, nie zastanawiając się nad tem, czy podołam obowiązkom, które wezmę na swe barki.

153