Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dliwy z natury, a przezorniejszy, zapewne postąpiłby oględniej.
Bo ledwie zdążył uczynić parę kroków, z pod nóg jakby usunęła mu się podłoga. Stracił równowagę i poleciał w jakąś czarną głębię.
Jego głowa uderzyła z rozpędu o coś twardego, poczuł dotkliwy ból, zawirowały przed oczami żółte i zielone koła. Stracił przytomność...

A kiedy odzyskał zmysły, spostrzegł, że leży na ziemi w jakiejś oświetlonej piwnicy i pochyla się nad nim kobieta. Wpił się w nią zdumionym wzrokiem. Jako malarz mógł najlepiej ocenić, że była skończoną pięknością, choć w oczach jej igrały błyski okrucieństwa...
Pierwsza przerwała milczenie
— Kim pan jest? — zagadnęła ostro.
— To ja właściwie powinienem zapytać — odparł, przytomniejąc, z gniewem — kim jest pani? Posłyszałem wołanie o pomoc, wszedłem do pałacu i wpadłem w pułapkę.
— Żadna pułapka! — odrzekła, jakby unikając jego wzroku — Poślizgnęła się panu noga i zamiast wejść do przedsionka zleciał pan do piwnicy.... Bo tuż przy drzwiach znajdują się schodki... Lecz, czyż wolno, nareszcie, się dowiedzieć, jak brzmi pańskie nazwisko i czemu tak natarczywie dobijał się pan do mej willi? I może zechce pan powstać z ziemi, bo z damą rozmawiać leżąc jest niezbyt pięknie.
Krzesza oburzyła podobna bezczelność, jak również więcej, niźli nieprawdopodobne mu się wydawało wyjaśnienie o wiodących na dół schodkach.

9