Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rym zadrgało świetnie udane uczucie. — Uwierz... Bo i ja pokochałam cię, Romku... Stało się to może dla tego — bajecznie kłamała dalej — żeś w mojem osmotnieniu pierwszy stanął na mej drodze. Zresztą jesteś młody, dobry, przystojny. W przyszłości sława cię czeka... Bo ja wiem, zresztą, czemu cię kocham. — Na to zapytanie nie odpowie nigdy żadna kobieta... Ja zaś, tylko na pierwszy rzut oka, wydaję się osobą ekscentryczną żądną przygód i kaprysów... W rzeczy samej, przywiązuję się bardzo i nie odchodzę od tych, z którymi się raz złączyłam...
Krzeszowi, z nadmiaru radości poczynało aż szumieć w głowie. Więc ta wspaniała kobieta nie traktowała go tylko, jako zabawkę? Przypadł do jej kolan i począł je obsypywać pocałunkami, czego mu teraz nie broniła wcale.
— Moja... złota... jedyna! — szeptał w upojeniu.
Poczęła go gładzić delikatnie po włosach.
— Jeśli więc się zgadzasz — wymówiła, snując dalej swą myśl — postąpimy w następujący sposób... Dławi mnie — atmosfera tej przeklętej willi... Z rozpaczą myślę, że mam tam powrócić... Zaręczyny odbędą się lada dzień... za trzy, cztery dni. Tegoż wieczora uciekniemy, bo nie wytrzymam sekundy dłużej. O pieniądze się nie troszcz!.. Posiadam pewien własny kapitalik i na nas dwoje wystarczy. Wyjedziemy bezzwłocznie zagranicę... Mąż i żona... Pojmujesz? A gdy umrze Orzelski...
— Czy to sen, czy jawa? — wpił się pełnym rozmarzenia wzrokiem w jej oczy.
Lecz twarz hrabiny stała się nagle zamyśloną.

119