Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się zastanawiał, czemu opiekunka Marty przeraziła się jego widoku. Teraz dopiero wszystko stawało się jasne. Siwowłosa kobieta była ową nieznajomą, która zaczepiła Krzesza, gdy opuszczał willę Orzelskich i przeciw hrabinie miotała przekleństwa. Nie ulegało najlżejszej wątpliwości. Toć ostatni frazes wypowiedzony został tym samym tonem!
Krzesz, jak wiemy, nie był żadnym dyplomatą i sypał prosto z mostu, co mu leżało na sercu.
Wnet też wypalił:
— Wiem nareszcie! — zawołał. — W jakich okolicznościach widziałem, szanowną panią!
— Pan widział moją opiekunkę? — zdziwiła się bardzo Marta, podnosząc główkę — Niemożebne! — tu jej ręka ścisnęła lekko ramię starszej kobiety, jakby mówiąc: — Poco się unosisz i prawisz zbędne rzeczy?
Lecz Krzesz nie dostrzegł tego ruchu i dalej gadał:
— I pani mnie sobie przypomniała! Dlatego wyrwał się jej ten wykrzyknik, gdym przybył z panną Martą! Spotkaliśmy się w ów pamiętny wieczór, w kolicach Warszawy, kiedym wychodził z pałacyku Orzelskich... Pragnąłem nawet bardzo ją odszukać, aby się dowiedzieć, co to znaczyło! Zaczepiła mnie pani wtedy... Twarzy nie mogłem rozróżnić, bo zasłaniał ją welon. Ale ten głos... Ten głos... Niema najlżejszych wątpliwości... Szczególniej, gdy teraz rzuciła przekleństwo. To samo prawie, co wówczas, przeciw hrabinie...
Źrenice Marty rozszerzały się coraz większem zdumieniem. Również i siwowłosa kobieta, podniósł-

104