Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Marja Wisnowska. W więzach tragicznej miłości.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie, panie Aleksandrze! — zawołała artystka, uważając iż nadszedł już czas przerwania rozmowy i ostatecznego zniechęcenia konkurenta — Nie! Na to jestem zbyt dumna! Chyłkiem do niczyjej rodziny wciskać się nie myślę, ani zawierać ślubów po kątach! Proszę to sobie wyperswadować!
— Pani odmawia?
— Stanowczo i nieodwołalnie!
— Cóż więc ze mną będzie, panno Marjo?
— Ha! Musimy się rozstać!
— Rozstać?...
Wyraz nieludzkiego bólu i nieludzkiej męki wykrzywił twarz korneta. Jak długi runął do stóp artystki i niby małe dziecko począł szlochać.
— Panie Sasza, proszę się uspokoić! — wymówiła przestraszona niespodziewanym wybuchem rozpaczy.
— Boże! Boże! — jęczał konwulsyjnie śród łez, tuląc się do nóg aktorki — Ja, ja miałbym panią utracić, nie, to niemożliwe, ja tego nie przeżyję...
— Dorosły człowiek, oficer, płacze? Panie Sasza, wstyd!
— Ojca zabiję, matkę zabiję, dom porzucę, wszystko dla pani uczynię...
— Ale... usiłowała przerwać.
— Ja panią tak kocham jak Boga! Jak do ikony świętej modlić się pragnę! Pył z przed