Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Marja Wisnowska. W więzach tragicznej miłości.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To podłość! To podstęp! Jak można w ten sposób postępować z bezbronną kobietą?
— A w jaki sposób ta kobieta tyle czasu postępowała, igrała mną, męczyła i dręczyła?
Stał przed nią z rękoma w kieszeni i spoglądając ironicznie mówił twardo, zawzięcie: Albo będzie pani moją, albo żywa stąd nie wyjdzie!
— Ja mam się oddać? Nigdy! Przenigdy! Łotr! Zwierzę! Zbrodniarz! — krzyknęła, ile było mocy, zarówno dając folgę nienawiści jak sądząc, iż może kto posłyszawszy krzyk, pospieszy na ratunek.
— Proszę głośniej krzyczeć! — uśmiechnął się. Na nic się nie zda, napewno nikt nie usłyszy!... Usunąłem domowników.
Zapadła chwila przerażającego milczenia. Wisnowskiej niby błyskawice, myśli wirowały w głowie. W dobrą pułapkę wpadłam, świtała świadomość, co robić? On przed niczem się nie cofnie! Zgodzić się pozornie, byle zyskać na czasie... toć nie na pustkowiu jestem..
— Dobrze! Zgadzam się!... — lecz proszę wyjść... ja się tu przebiorę...
Spojrzał, ździwiony tak szybką uległością.
— Zgadza się pani? — zapytał.
— Jak pan słyszy!
Bartenjew skinął głową a widząc, że aktorka poczyna się istotnie przebierać, otworzył drzwi i wyszedł na kurytarz. Na to tylko czekała. Po-