Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żarem objęte policzki... Gdybym nie miał związanych rąk, biłbym sam siebie, z całej siły najchętniej... Opój, pijanica, mruczałem przez zaciśnięte zęby... twoja, twoja lekkoduchu wina, gdybyś nie pił jak gąbka, do utraty przytomności... to wszystko by się nie stało... Czuwałbyś... Tak, mało, iż sam spiłeś się, jak bydlę, upiłeś jeszcze wiernego Jakóba... Ależ i trunek był... Nieraz osuszało się z kolegami i więcej... a nigdy tak nie zwaliło człowieka z nóg, ani tak nie bolała głowa... Uj, boli... a w ustach piecze... piecze...
Ale mniejsza, trzeba skupić myśli, pomedytować o ratunku. Co dalej? Albo szpicel skrytkę znajdzie, albo nie znajdzie? W obu wypadkach jaki los mi przeznacza? Zapewne wnet tu przybędą jego kamraty, obwiesie z piekła rodem... A może majstruje jeno sam, bez niczyjej pomocy... Oj... djabli... djabli... głowa pęka... A może mnie związał, aby zawiadomić władze wojskowe i jeszcze oskarży o dezercję? Na takiego, juchę, wszystko możliwe... Czem będę się tłomaczył... Co zrobić? Sąd... degradacja pewna... Paulina? Paulina nie uratowała Canouville’a, mnie tem bardziej nie uratuje! Aj, djabli... Czy łotr, spełniwszy swe łajdackie zadanie, już odszedł? Poprzestał na skrępowaniu mnie i zabraniu listów? Czy i innych powiązał? Zawołać? A nuż kto na ratunek pospieszy... Tam do licha!... Hm... sam się nie uwolnię...
Raz jeszcze szarpnąłem się ile było mocy, lecz równie, jak poprzednio, daremnie. Znów sznury wpiły się boleśnie w moje ręce. Ale ból ten dobrze mi zrobił. Miast poprzedniego zniechęcenia i wstydu, powróciła świadomość, iż mnie żołnierzowi się poddawać tak łatwo nie wolno.

74