Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żył, jakby odgadując nasze myśli. — O innych granicach Księstwa Warszawskiego — wiem... ale może którego dnia i to bardzo już blizkiego... ich marzenia... hm... się ziszczą — zakreślił szeroki dłonią ruch, obejmujący lądy i morza...
Staliśmy obaj z Wąsowiczem, w postawie żołnierskiej, z roziskrzonemi oczami, chłonąc w siebie każdy ton metalicznego głosu. Cesarz skinął nam przyjaźnie, poczem przystanął na środku salonu.
— A teraz was wszystkich pożegnam, bo pilniejsze oczekują mnie sprawy! A wy tu bezemnie dobrze się bawcie! Józefino! Zajmiesz się gośćmi, aby nie mówiono, iż na naszym dworze jest nudno!
Odszedł, poprzedzany przez Duroca, śród nizkich ukłonów, a w ślad za nim — ruszył wyprężony dotychczas przy drzwiach, mameluk Rustam.
Mimo, iż ostatnio, groźna zmarszczka znikła z czoła cezara, mimo, że ostatnie jego uwagi nosiły raczej żartobliwy charakter, po wyjściu Napoljona, piersi wszystkich obecnych odetchnęły, rzekłbyś, głębiej, zgięte karki wyprostowały się a po sali pobiegło ciche westchnienie ulgi...
Obecność jego działała, wyczuwałem to nietylko sam po sobie, ale i po minach najwyższych dygnitarzy, wprost przytłaczająco. W jego obecności, można go było jeno podziwiać, drżeć, by nie zasłużyć na jaką gniewną uwagę, ale w jego obecności ani nieprzymuszenie rozmawiać, ani bawić się nie były można — wyglądało to niemal na świętokradztwo, na chęć zabawy, w pobliżu groźnego bóstwa...
— Uwielbiam Napoljona — szepnął Wąsowicz, jakby potwierdzając moje uwagi — ale dobrze, iż odszedł, bo doznaję przy nim niewypowiedzianego lęku... Taki on zawsze... Oderwała go

29