Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdyśmy się z Wąsowiczem zbliżyli, poznawałem elegantów, znanych mi z widzenia i Achille’a de Septeuil i kapitana Sopranzi i de Flahault i Aleksandra de Girardin i Fritza de Pourtales... Wystrojeni, zachowywali się swobodnie, gdyż zwierzchności jeszcze nie było, opowiadając sobie jakoweś dykteryjki, czy czyniąc nad otoczeniem uwagi...
Ponieważ nie mieliśmy z Wąsowiczem żadnego przydziału, zjawiwszy się na paradę w charakterze widzów, jako gwardziści — zmięszaliśmy się z tłumem, zajmując miejsce na końcu sztabu ks. Neufchatelu.
Mój widok uczynił na elegantach szczególniejsze wrażenie.
— Morbleu! — wyszeptał któryś z dudków, wskazując w moim kierunku.
Udałem, iż nic nie widzę, choć znakomicie widziałem, że obserwują mnie uważnie. Również widziałem, iż przedmiotem podziwu nie jest tyle osoba ma, co guzy błyszczące, które coraz większą we mnie budziły nienawiść... Wszyscy byli przyjaciołami Canouville‘a, który również, jak i oni przed swą „niełaską”, zaliczał się do sztabu ministra wojny. Czy jednak podziwiali klejnoty jedynie, czy też domyślając ich pochodzenia, czynili złośliwe aluzje?...
Byłbym może, zgodnie z moim porywczym temperamentem, podjechał do którego z panków, prosząc grzecznie o wyjaśnienie tego dla mej osoby podziwu, a w razie uszczypliwej odpowiedzi, wyzwał na krótką po paradzie, na szable, rozmowę, gdyby w tej chwili, nie zabrzmiał głos Wąsowicza:
— O... zwierzchność nadjeżdża!
Istotnie ukazał się generał Saint-Cyr, który stanął przy swoich kirasjerach, wraz z nim marszałek Oudinot, podjechawszy do obrośniętych gre-

165