Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

osłupiał mój widok, że aż opuścił na podłogę patrontaszę, którą zawzięcie czyścił.
— Pan porucznik... już?...
— Już, już... Wachmistrz da mi zamiast gniadosza... karego! No ruszaj się...
— Karego? O to charakternik!...
— Głupiś! Zwijaj się gamoniu...
Po chwili, w niewielkiem zawieszonem, na ścianie lusterku, sam z przyjemnością podziwiałem moją postać. Granatowy mundur, z wysokim czerwonym kołnierzem i czerwonemi rabatami, leżał jak ulał, spodnie zdobiły takież szerokie lampasy. Lśniły biało srebrne bramowania, a dwa srebrne pasy jeden biegnący przez pierś, zaś drugi wokół talji, co podtrzymywał pałasz, biły, niby łuna zdaleka. O, bo lubiliśmy być wykwintni w odzieży, my szwoleżerowie cesarza i nielada było o to współzawodnictwo z innemi gwardyjskiemi pułkami! Aż przyjemność brała patrzeć, gdy tak wystrojeni, wychodziliśmy na parady, na służbową kolej przy kwaterze cesarskiej, lub na eskortę pojazdu Napoljona.
Niejeden dobrze sakiewki nadwyrężył, byle się postawić, a zabłysnąć jaknajświetniejszym mundurem i wiele mogli nasi rodzice, tam nad Wisłą, opowiedzieć, co po nad gażę się dokładało do służby... A byli z pośród kolegów nawet tacy, co już nie mundur tylko, ale i czaprak podszywali jedwabiem...
Jeślim dłużej się rozpisał o tych naszych fircykowatych elegancjach, to jeno dla tego, aby dobrze wyjaśnić, czemu dalej tak postąpiłem, jakem postąpił i jak z tego, samochcąc, wypłynęło nieszczęście...
Stałem tedy, przeglądając się w lustrze, a pusząc niczem paw, z myślą, iż nie powstydzę się tych

159