Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi służby... Cały zaś wolny czas, póki nie nadej dzie pułk, poświęcę...
Poświęcę Simonie! O ile zechce?
A czy zechce?

Już jestem. Poznawałem te same kręte uliczki, któremi szedłem za dnia, poznawałem stare, uśpione teraz domostwa, wnet zakręt, a zanim....
Lecz... cóż to?
Jakby kobiecy krzyk przedarł się przez nocną ciszę.
Przyspieszyłem kroku, usłyszałem teraz najwyraźniej:
— Rat...u...u...nku!...
Z trzaskiem otworzyło się gdzieś w pobliżu okno, wyjrzała w nocnym czepku zaspana i wystraszona twarz, pytająco spozierając w stronę, skąd biegł okrzyk, wzywający o pomoc:
— Ra...tun...ku!
Nie biegłem już teraz, pędziłem. Jeszcze parę kroków... i nie zwiodły mnie moje przeczucia... Drzwi domu, w którym mieszkała panna de Fronsac, stały szeroko otwarte, na tle zaś ich jasnej plamy, jakaś postać niewieścia, na pół ubrana, głosem zdławionym przez trwogę, dotychczas daremnie wzywała o pomoc.
Była nią ciotka Simony!
— Pani...
— Spiesz... spiesz... — wołała, nie poznając mnie, takiem było jej przerażenie — Spiesz...tam...
— Lecz cóż się stało?
— Ten zbój... zastukał... dostał się podstępnie, przewrócił mnie, pobiegł do niej...
— Do Simony?

152