Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bałwan, czy ryba bezkrwista, byłbym się wgryzł w te wargi a ciało ścisnął... ech!..
Na szczęście jednak, Paulina odeszła... byłem ocalony...
Powróciła, trzymając w ręku niewielkie pudełko. Otworzyła je — trysnął snop złotych iskier a z pudełka wyjrzały dwie piękne, mało powiedzieć piękne, wspaniałe brylantowe zapinki, jakich tylko używali najwięksi i najbogatsi eleganci w armji, a których noszenia przy mundurze modę, pierwszy zaprowadził król Murat.
— Weźmiesz ten drobiazg na pamiątkę! — rzekła.
Stanąłem zmieszany.
— Doprawdy za piękne i kosztowne...
— Czy są kosztowne? Nie mówi się tu o cenie... Co zaś do piękności, to są piękne istotnie... Trzy pary podobnych spinek, w takiej emaljowanej oprawie, otrzymał cesarz w darze, w Tylży od cara Aleksandra... Jedną z nich ofiarował Józefinie, drugą zachował dla siebie, mnie zaś trzecią doręczył w upominku... Ja tobie ją daruję...
— Nigdy nie przyjmę! — zawołałem żywo.
— Daruję ci ją — mówiła, nie zważając na mój wykrzyknik — bynajmniej nie na pamiątkę dzisiejszego wieczoru, lub aby podobny upominek miał wzmocnić nasze wzajemne uczucia... Nie, niechaj to będzie pamiątka, twego dzielnego postępku w podmiejskiej oberży, oraz w Blois, przecierpianych niebezpieczeństw... Taki upominek najbardziej nawet ambitny żołnierz przyjąć może z rąk... nie przyszłej kochanki... lecz szczerej i wdzięcznej przyjaciółki...
Nalegała tak uprzejmie a grzecznie, w niczem nie obrażając mej miłości własnej, iż doprawdy... Zapinki połyskiwały nęcąco — wahałem się jeszcze...

145