Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ci jednak, czy zapomnieli naprawdę o mojej obecności, czy nie chcieli wszczynać awantury, teraz siedzieli odwróceni, coś szepcząc do siebie a ich spojrzenia biegły w zgoła odmiennym kierunku.
Patrzyli, w pogrążony w mroku kąt izby a przytem tak się wzajem poszturgiwali, uśmiechali, zamieniając przyciszonym głosem jakieś spostrzeżenia, że w pierwszej chwili odniosłem wrażenie, iż w głowach im się pomięszało, albo upili się do nieprzytomności.
Jąłem zaciekawiony, w tąż stronę spozierać a gdy oko nieco przywykło do ciemności i ja, z kolei, zdumiałem.
W mrocznym zupełnie rogu izby, siedziała jakaś niewiasta, ubrana czarno, z głową otuloną wielkim zawojem, że cała jej postać, rzekłbyś, zlewała się z otaczającemi ciemnościami. Teraz dopiero wspomniałem o oczekującej na dworzu karocy, domyślając się, iż nią przybyć musiała nieznajoma.
Nadstawiłem ucha.
— Kto to może być? — mówił jeden z huzarów.
— Sądzę, że coś lepszego...
— Przyjechała karetą...
— Może aktorka...
— Sacrebleu! Doprawdy, nie wiem...
— Zagadać?...
— Jeśli masz odwagę...
— Jabym nie miał!
Właśnie podnosił się już z miejsca młodszy z panków od Bercheny‘ego, gdy w tejże chwili, w drzwiach oberży ukazał się człowiek, wyglądający na woźnicę. Podszedł do nieznajomej i nie spokojnie rozglądając się dokoła, szepnął:
— Czy długo jeszcze oczekiwać będziemy?...

9