Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc pojadę... — szepnęła cichutko.
— Tak to lubię! E tanto basta!
Rozległ się odgłos pocałunku. Poczem parę niewyraźnych, jakby z oddalenia rzuconych zdań i trzasnięcie drzwiami.
Cesarz odchodził.
Odetchnąłem głęboko, obawa przed możliwością ujawnienia mojej obecności spadła z piersi, niby kamień ciężki i dławiący.
Jej cesarska wysokość niezbyt długo kazała oczekiwać na siebie.
Snać odprowadziwszy cesarza, szybkiemi krokami przebiegła sypialnię i stała w drzwiach wesoła, uśmiechnięta.
— Domyślałam się, że jesteś! Co? Wyczekałeś się... no i niepokoiłeś, poruczniku, sądząc, iż cesarz tu wejść może? Niepokój był zbyteczny, nigdybym cię nie naraziła na przykrość... Lecz wy, wojskowi, drżycie, słysząc choć przez ścianę głos Napoljona...
Nie śmiałem zaprzeczyć.
— Nie to, co ja! Umiem sobie poradzić z kochanym braciszkiem! Zanosiło się na burzę! Ale z nim zawsze tak! Wykrzyczy, nawymyśla a później pocałuje...
Dla ścisłości winna była dodać, że i długi zapłaci i przyobieca kupić klejnoty...
— Ja jedna wiem, jak postępować!... Karolina i Eliza boją go się, jak ognia! Ale do Turynu będę musiała pojechać!
Usiadła, zmarszczyła piękne czoło, zastanawiając się przez chwilę.
— Okropne! — skarżyła się — Czuję, iż rozchoruję się zdala od Paryża... o bo moje zdrowie jest słabe, bardzo słabe, poruczniku...
Aczkolwiek dobrze nie mogłem pochwycić związ-

139