Stała tak naprzeciw mnie, patrząc mi prosto w oczy, jakby sądując mnie do dna. Wyczuwałem, iż powstała na znak, że jest znużona i pragnie przerwać rozmowę Żegnając się, zagadnąłam nieśmiało:
— Czy pozwoli pani, bym ją kiedy odwiedził powtórnie?
— Czemu nie! — odparła a lekki cień uśmiechu po raz pierwszy rozjaśnił jej twarzyczkę — lecz niechaj to będą przyjacielskie odwiedziny a nie odwiedziny w poselstwie od... dostojnych osób... Zrozumiał mnie waćpan, panie poruczniku?
— Pojmuję... i rad jestem... — począłem ucieszony, iż ona mnie zaprasza — pojmuję...
Lecz panna Simona przerwała mi w pół zdania.
— Waćpana — rzekła — stale mile widzieć będę... Ale nie żądnam za swoje czyny... ani zapłaty... ani... jałmużny...
— Czekałam na pana porucznika... — szepnęła dziewczyna, gdy korzystając z mroków, niby rzezimieszek, skradałem się do pałacyku księżnej Borghese.
Stała koło żelaznych sztachet i lekko uchyliła znajdujące się w nich małe drzwiczki. Wślizgnąłem się — i w ślad za nią, cicho, szybkiemi krokami przebiegłem ogródek.
Po chwili skrzypnął klucz, zaczerniało tajemne przejście i po wązkich, kręconych schodach wstępowałem na górę. Pałacyk przy Faubourg St. Honoré, który otrzymała Paulina w darze od cesarza, stanowił zapewne ongi własność któregoś