Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ostatnia moja chwila...
Rzężałem, podczas gdy twarz zbója, z wysiłku, stawała się coraz czerwieńszą.
— Puść go natychmiast, Arturze!... — posłyszałem nagle głos.
Fronsac drgnął i zwolnił uścisk. Zaczerpnąłem powietrza.
W pokoju stała panna Simona, policzki jej pałały, oczy świeciły oburzeniem.
— Puść natychmiast!... — powtórzyła
Odwrócił się z gniewem
— To ty, dziewczyno przeklęta, zwolniłaś tego panka? Ty? Jak śmiałaś...
— Śmiałam! — odparła odważnie — i nadal nie pozwolę na żadne zbójeckie wybryki! Radzę ci oddalić się z tąd natychmiast i uciekać z twym godnym pomocnikiem, póki jeszcze nie przybyła policja, aby cię pochwycić za morderstwo! — wskazała na leżące w kącie komnaty zwłoki.
— Ty tak przemawiasz? Moja siostra stryjeczna?
— Wszystko między nami skończone! Nie chcę znać... zbrodniarza...
De Fronsac‘a aż poderwało, mimo, iż wciąż trzymał mnie unieruchomionym.
— Milcz, głupia! Odejdź...
— Nie tylko nie wyjdę, lecz ci zapowiadam, jako mnie żywą widzisz, iż jeśli się nie zastosujesz do mego rozkazu, zrobię użytek z broni!
W jej ręku błysnął pistolet, który, zapewne, musiała pochwycić ze stołu. Dzielna dziewczyna, czułem się ocalony...
— Grozisz? Masz zamiar strzelać?
— Uprzedzam... Liczę do dziesięciu... Jeśli tego pana nie puścisz..
Na twarzy de Fronsac‘a odbiły się zmięsza-

104