Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Lekkomyślna księżna.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czyż który z nich powracał, aby korzystając z mej bezbronności, raz na zawsze usunąć niedogodnego świadka gwałtu i zbrodni, świadka, który w ich grze nie znacząc nic, był teraz jeno im zbyteczną zawadą?
Zapewne...
Oblał mnie zimny pot, nie spodziewałem się nigdy tyle bezsławnego końca! Ja, szwoleżer gwardji, marzący o buławie marszałkowskiej, ja, com wyszedł cało z tylu potyczek, bitew, szturmów i szarż, teraz skrępowany i słaby, niczem dziecko, paść miałem z ręki podłego zdrajcy, co wiązał i się znęcał, nie śmiąc, jak mężczyzna, stanąć do walki, twarzą w twarz!
Przymknąłem oczy. Niechaj, z wyrazu mego oblicza nie wyczyta, iż go się lękam, gdy nadejdzie dusić, lub powoli, okrutnie nożem zechce piłować gardło...
— Bogarodzico, Dziewico... jąłem szeptać słowa modlitwy... W Twoje ręce...
Szmer powtórzył się, ktoś skrobał delikatnie i ostrożnie, rzekłbyś nieobeznany z zamkiem, szukając klucza, wreszcie rozległ się zgrzyt i drzwi uchyliły się nieco.
— Tkwił od zewnątrz... posłyszałem głos... czyżbym odnalazła...
Otwarłem oczy i się zdumiałem. Na progu stała niewiasta, ta sama, co poprzednio już pospieszyła na mój ratunek a którą Fronsac, zwał Simoną. Stała tak, snać nieprzyzwyczajona do ciemności, starając się wzrokiem przebić mroki piwniczne.
— Jeśli tu kto jest, to proszę się odezwać! — szepnęła cichutko.
— Tu znajduję się, pani — ozwałem się, czując, iż dziwna otucha wstępuje w mą pierś, na wi-

96