Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   70   —

do bramy. W rzeczy samej, w zamku panowała całkowita cisza. Wrota uniżenie mu rozwarł wartownik i nie wydawał się wcale zdziwiony, że wojewodzic bez Jaśka powraca. Stojący zaś obok, uzbrojony hajduk, pozdrowił Górkę zwykyym, wojskowym ukłonem.
— Nic się nie wydało! — pomyślał.
Spokojnie, pełen dobrej nadzieji jechał przez podwórze. Uderzyło go tylko, że jakiś pacholik, na jego widok rzucił się raptem w stronę komnat hrabiny, uczyniwszy zdziwioną minę.
Ale, jeśli na widok roztaczającego się w zamku normalnego życia, umysł wojewodzica opuściła obawa, iż odkrytą została ucieczka, obecnie jęła go trapić nowa troska. Jak porozumieć się z Maryjką? Gdzie ją szukać? Czemu uległ odwłoce tak świetnie ułożony plan?
— Co postanowić?
Po chwili namysłu, doszedł do przekonania, że najlepiej uczyni, jeśli zajdzie do swej komnaty. A nuż tam jaki znak pozostawiła Maryjka?
Zeskoczył z konia i poleciwszy komuś ze służby potrzymać bachmata, skierował się w stronę ganku. Z tego ganku wiodły schody na górę, do pokojów właśnie, w których zamieszkiwał.
— Cóż to, ozdrowieliście, kawalerze? — nagle posłyszał głos.
Przy wejściu stała Elżbieta, uśmiechając się dziwnie. Tuż za nią garbus, Fitzke.
Drgnął, przeklinając w duchu los, że ją napotkał. Postarał się jednak ukryć swe zmięszanie.
— Tak! Powracam z przejażdżki...
— Minęła wasza niemoc? Opuściła was frybra?
— Czuję się lepiej...