Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   47   —

— Pocoście mi to opowiadali? — wreszcie zapytała jakimś zmienionym głosem i nie zwracając się już do niego poufale.
— Ot, tak tylko...
— Nie! — odrzekła. — Mieliście ukryty cel i przenikłam wasze zamiary. To jest, zapewne przyczyna, waszej względem mnie oziębłości. Gdyście przed dwoma dniami wjeżdżali do zamku, dobijał się tutaj szaleniec. Plótł, że porwałam jakowąś Ilonę, jego wychowanicę, czy córkę, i wołał, bym mu ją oddała. Uwierzyliście słowom człowieka pozbawionego rozumu...
— Ależ...
— Zapewniam was, że nikogo nie więżę i że puste są lochy zamku. Jeśli pragniecie, możemy je wspólnie zwiedzić. A stary, gdy wypoczął w czeladnych izbach przez dobę, oprzytomniał i sam zrana dziś odszedł, zaopatrzony przezemnie w pieniądze i odzież. Potwierdzi wam to Fitzke i reszta służby...
Garbus, który trafem znajdował się w sali jadalnej, pospieszył z zapewnieniem:
— Tak jest, wasza miłość!
Elżbieta kłamała czelnie, próżno teraz łamiąc sobie głowę nad zapytaniem, czy młody Polak czegoś się nie domyśla. Górka zaś, już żałował, że ze swem opowiadaniem wyrwał się nieopatrznie, a chcąc uśpić jej czujność, wyszeptał:
— Ależ bynajmniej nie to miałem na myśli... kochana...
Jedno to czułe słówko, z taką perfidją wyszeptane przez wojewodzica, przywróciło całkowicie dobry humor i ufność hrabinie. Mniemała, że rozchwiały się, jeśli jakie żywił podejrzenia i że z powrotem należy do niej