Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   12   —

cie, stała niewiasta, którą, zaiste, piękną nazwać było można. Słusznego wzrostu, o prawdziwie madziarskim typie, śniadej cerze, kruczych włosach i wielkich ognistych oczach. Na oko, lat mieć mogła najwyżej trzydzieści i gdyby nie duma, rozlana na jej obliczu w połączeniu z jakimś niesamowitym wyrazem w źrenicach, mogła pociągnąć każdego. Była odziana tak, jakby tylko co powróciła z konnej przejażdżki. Więc, w karmazynową, ściśniętą złotym pasem szubkę, oblamowaną kosztownem futrem, tureckie, szerokie szarawary, jakich wówczas do podobnych przejażdżek używały węgierskie panie, i wysokie, męskie, safjanowe buty.
W dłoni, na której połyskiwało kilka kosztownych pierścieni, dzierżyła bat, którym odniechcenia raz po raz niecierpliwie uderzała po cholewce.
— Piękna, bo piękna — pomyślał Górka. — Dla takiej warto i poświęcić życie!
Zapomniał natychmiast o dziwacznym garbusie i ponurych hajdukach, kręcących się po podwórzu zamku.
Na widok Górki oblicze urodziwej damy rozjaśnił uprzejmy uśmiech, a słowa które wybiegły z za krwawych warg, były jeszcze słodsze.
— Witajcie, kawalerze! — rzekła. — Mówił mi Fitzke — wskazała na garbusa — żeście zbłądzili w podróży i szukacie w moim domu gościny. Rada was widzę. Cały dom stoi dla was otworem!
Skłonił się nisko.
— Wielki to honor dla mnie — odparł — znaleźć się w tak znakomitym domu! Sława wasza, mościa hrabino, a raczej mościa księżno, bo pochodzicie z sławnego domu Batorych, grzmi po całej Hungarji i szczęśliw jestem, że vestram celsitudinem poznaję i na własne