Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   144   —

przednią myśl — Ale... Ale... Czy nie bawił tu przypadkiem jeden mój przyjaciel?
— Kto?
— Szlachcic polski... Górką go zowią...
Hrabina opanowała się z całej mocy. Czyżby, co wiedział?
— Nie! — odrzekła czelnie — Czemu o to zapytujecie?
— Tak... Bo mówiłem mu kiedyś, że jak będzie na Węgrzech, żeby was odwiedził. A druh to mój serdeczny. W kawałki dałbym się porąbać za niego... W kawałki...
— Nic nie wie! — pomyślała — Gdyby Górkę widział, inaczej rozmawiałby ze mną. Mogę być całkowicie spokojna!
— Tedy, nie był? — powtórzył książę — A szkoda..
— Czemu?
— Poznałby niezwykłą, jak wy, białogłowę!
Nowy komplement. Uśmiech już prawie wykwitał na ustach Elżbiety.
— Jeno...
— Jeno? — powtórzyła.
— Żal, jeno — nagle wypalił — że różne gadki o was chodzą, Elżbieto. Złe gadki. Ale, ja tam im nie wierzę...
— Gadki? — drgnęła — Jakie?
— Że paracie się magją i dziwny jakiś mąż przebywa w zamku! Czarnoksiężnik, czy gorzej jeszcze.
— Mistrz Atrefius! — wykrzyknęła, dziwiąc się skąd te szczegóły są znane Gaborowi a jesnocześnie z żalem wspominając astrologa — Mąż nauki... Czytał w gwiazdach... Niedawno zmarł... Nie żaden to był cza-