Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   6   —

dośnie spozierając na wysokie baszty, wznoszące się na wzgórzu i okolone szeregiem zabudowań. — Piękne zamczysko! Nie odmówią nam tu chyba gościny i noclegu!
Górka, ucieszony, spiął konia ostrogami i pospieszył w kierunku zamku. Zaiste, był to traf nader szczęśliwy. Bo, nie znając dobrze Węgier i zbłądziwszy śród drogi, mógł być przygotowany na przeróżne przygody i niebezpieczeństwa śród nocy.
Węgry, podzielone wówczas pomiędzy Turcję a Austrję, skłócone, w stanie nieustannej wojny i ciągłych zamieszek, mało, zwłaszcza dla podróżnego przedstawiały bezpieczeństwa, a każdy napotkany po drodze zajazd, mógł być, nie tyle schronieniem, co pułapką i zbójecką jaskinią. Wszędzie krążyły uzbrojone bandy, złożone z serbów, kroatów, słowaków, ba nawet tatarów, czyhające na łup i dla niewielkiego nawet łupu gotowe pozbawić podróżnego życia.
To też Górka, rad pędził teraz w stronę magnackiej rezydencji. Nie orjentował się, do kogo należeć może zamek, ale znając dobrze gościnność węgierskiej arystokracji, tueszył, że napotka się z serdecznem przyjęciem.
Istotnie, niezadługo wraz z pacholikiem znaleźli się podle zamku. Był on, w rzeczy samej potężny, jak większość wybudowanych w Węgrzech zamków, mających za cel obronę przed ciągłemi napadami i otoczony szeroką fossą. Na szczęście jednak, znajdował się tam zwodzony most i był opuszczony obecnie.
— Wjeżdżajmy! — zawołał Górka i kopyta jego bachmata wesoło zadzwoniły po deskach. — Ale, cóż to? — raptem wykrzyknął.