Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Krwawa hrabina.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   105   —

się wślizgnąć na czworakach. Później, rozszerzał się ten otwór w wcale wygodny korytarz.
— Czuwa Pan nad nami! — szeptał Górka, pospieszając za Jaśkiem, który teraz bez obawy świecił sobie latarką.
Szli długo jeszcze i nieraz musieli usuwać ze swej drogi kupy gruzu i kamieni, które tam spadły już po przejściu Jaśka.
Aż wreszcie poczuł Górka zapach świeżego boru i jasno zamigotały przed nim gwiazdy. Zdala dobiegało ciche rżenie konia.
— Wolniśmy, wojewodzicu! — radośnie wykrzyknął chłopak. — Po raz drugi udało nam się wyjść z przeklętego zemczyska!
— Nie znajdziemy się w lochach po raz trzeci! — z zawziętością wymówił Górka. — A jeśli tam się znajdziemy, to jeno poto, by prawdziwych zbrodniarzy w tych loszkach osadzić!

Rozdział VII.
DO KOGO POŚPIESZYĆ O POMOC?

Ogier Jaśka, nie urwał się, na szczęście ze swej uwięzi i chłopak klepał go teraz radośnie po szyji.
— Siadajcie pierwsi, wojewodzicu! — rzekł, wskazując na siodło. — Ja za wami się zmieszczę! I pędźmy, co rychlej do jakiejś ludzkiej siedziby... Wedle moich obliczeń, będzie teraz koło północy...
Górce, nie trzeba było dwa razy powtarzać tej zachęty. Wskoczył na konia, a gdy chłopak znalazł się za nim, raźno ruszył z miejsca.