Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dla głupców. Chcesz, żeby się powtórzyło to samo, co było w Warszawie w klubie? Zabraniam, stanowczo! Ja, co innego... Mogę grać, bo nie zapalam się nigdy, gra nie pociąga mnie wcale i dla tego, często wygry wam.
Patrzył na nią, myśląc w duchu, jak pod wielu względami dawniej ją źle rozumiał. Ta, na pozór lek komyślna i lubiąca się bawić Tamara, jakże w gruncie była wyrachowana.
— Ja, co innego... — powtórzyła.. — Zaryzyku ję, sto franków a jeśli przegram odejdę natychmiast. Tybyś tego nie potrafił. Daj mi pieniądze. Wszystkie...
Posłusznie wyciągnął zwitek banknotów z kieszeni.
— Proszę!
Wzięła pieniądze do ręki i już miała wymienić pieniądze na sztony, gdy wtem nastąpiła nieoczekiwana przeszkoda.
— Pardon, madame! — Obok niej rozległ się czyjś głos.
To jakiś brunet, który od dłuższego czasu natar czywie przyglądał się pięknej kobiecie, zbliżył się do niej i teraz kłaniał jej się nisko.
Stanowczo miała dziś szczęście do spotkań. Choć, widocznie obecne nie należało do najmilszych, bo twa rzy Tamary nie rozjaśnił uśmiech, raczej drgnęła z niezadowolenia.
— Najmocniej przepraszam panią baronową, że ją niepokoję — mówił tymczasem nieznajomy — ale nigdy nie sądziłem, że tu właśnie się spotkamy. A skoro spotkaliśmy się, pragnąłbym z nią zamienić kilka słów...
— Może później...