Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Choć rysopis ten odpowiadał całkowicie wyglądowi Marlicza żadne podejrzenie nie zbudziło się w głowie dyrektora. Raczej ucieszyły go ostatnie słowa Lunda.
— Więc, nie miłosne spotkanie. To, co opowiada jakiś stary, pokątny szpicel jest dla mnie mało przekonywujące! Możliwe, że Tamara zwracała jakiś dług, lub pragnęła dopomóc znajomemu.
— O północy, na moście Poniatowskiego? Wszy stko to wygląda bardzo podejrzanie.
— Kuzunow powstał z kanapy, jakby pragnął przerwać niemiłą rozmowę.
— Każdą rzecz można dowolnie tłumaczyć! — oświadczył. — Cenię twoją przyjaźń Alfredzie, wiem, że, powtarzając mi te niemiłe rzeczy, wyłącznie po wodujesz się dobrem moim i dlatego również odpo wiem ci szczerze. Mam blisko lat sześćdziesiąt, posia dam pewne doświadczenie życiowe i nie pędzę na oślep w przepaść, jak to wy, moi przyjaciele przypusz czasie, skoro wciąż przychodzicie mnie ostrzegać. Wię cej nie powiem. Na skutek tych właśnie ostrzeżeń, po stanowiłem sprawdzić niektóre momenty z życia Tamary — nie nadmienił, że mąż jej, Drangiel, sam zao fiarował się z dostarczeniem kompromitujących doku mentów — i jeśli będą odpowiadały prawdzie to zerwę z nią... — Jeśli zaś okażą się plotkami, sami przekonacie się, jaką wyrządziliście krzywdę z grun tu przyzwoitej kobiecie, znosząc mi te kalumnie....
— Szczerze cieszę się. — Lund również powstał z miejsca, — że zdecydujesz się sprawdzić wersje krążące o pani Tamarze. Jeszcze więcej będę rad, gdy przejrzysz ostatecznie.
Kuzunow z trudem stłumił odruch gniewu.
— Pozwól, że o tym sam zadecyduję!