Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ną twarzą, wydawał mu się jeszcze więcej odrażają cy. Przy tym musiał być już pijany.
— Cóż pan mi przywozi? — powtórzył — Czy są pieniądze?
— Oczywiście!
— Całe pięć tysięcy?
— Tak! — Marlicz wyciągnął paczkę z pieniędz mi z kieszeni. — Ale, wzamian miałem otrzymać pa piery.
— Chwileczkę. A dyrektor Kuzunow wie za co płaci?
Marlicza zaskoczyło to pytanie.
— Chyba!
— I ja tak myślę! Bo ten pański dyrektor, to bardzo mądry człowiek. Kocha się w mojej żonie i chce się z nią żenić, ale przedtem pragnie dowie dzieć się wszystkiego. Coprawda, sam mu o tym na pomknąłem.... ha — ha... Nie tak, jak my, Rosja nie — Jak zakochamy się, to niech będzie nawet zbrodniarka... —
W podnieceniu przeszedł się po izdebce. Marlicz milczał.
— Niech się dowie! — mówił dalej. — Własnie chcę, żebysię dowiedział. A dla czego? Ja mam wziąść te kilka parszywych tysięcy złotych — rzu cił łapczywe spojrzenie na paczkę banknotów, leżą cych na stole, z których Marlicz przezornie nie usu wał ręki — i dalej żyć jak pies? A ona, która mnie zrujnowała, ma być „jaśnie panią“? O, niech wszyst kiego się dowie, a później się żeni — dam chętnie ze zwolenie na rozwód.
Znów napełnił szklankę wódką.
— Niech się dowie — warknął — że pękna Tama ra była tu w Wileńszczyźnie tylko skromną guwer-