Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uspokoiłaś mnie całkowicie i nie mogłaś mi sprawić większej radości...
— Ach, tak! — leniwie przeciągnęła się Tamara — Istotnie sprawiam ci tę rodość tanim kosz tem. Ale, dość o tym głupcu! Czy nie uważasz, że czas udać się na spoczynek...
Kuzunow porwał się z miejsca.
Od dłuższej chwili przed oczami Marlicza wirowały jakieś krwawe plamy. Wyśmiewała się z niego, gardziła nim i teraz była bezwzględnie szczera. Jeśli jeszcze łudził się, że jej poprzednim postępowaniem powodowały inne, ukryte względy i mimo wszy stko żywiła dla niego odrobinę uczucia teraz rozbite zostały ostatecznie te złudzenia.
— Pokaże ci ten pajac bez charakteru! — syknął — Nikt cię nie będzie pieścił więcej i nie będziesz okłamywała nikogo więcej!
Nie wahał się dłużej. Bez szmeru uchylił okno i już miał wsunąć browning w ten otwór, gdy wtem ktoś pochwycił go za rękę.
— Nie popełni pan morderstwa! — posłyszał szept.
Drgnął, przestraszony. Początkowo sądził, że to spostrzegł go stróż nocny lub spóźniony przechodzień Ale nie! Przed nim stała kobieta. Rozpoznał ją, wśród mroku.
Tą kobietą była Stella.
— Tak! — mówiła dalej cicho — Przyznaję się, śledziłam pana bo już w biurze wydało mi się niena turalne pańskie zachowanie. Na szczęście zdążyłam na czas, żeby przeszkodzić zbrodni.
— Proszę mnie pozostawić! — daremnie usiłował uwolnić rękę trzymającą browning.
— Nie!