Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczerwieniła się lekko i odwróciła głowę, jakby nikając jego wzroku.
— Hm... — wymówiła po chwili. — Nawet najbardziej praktyczne, jak ja osoby, lubią czasami romantyczne historie. W Nizzy wydawał mi się pan jakimś bohaterem. Urzędniczek bankowy, zamieniony w hrabiego przy boku pięknej, a groźnej kobiety? Kobie ty, niosącej śmierć!... Pojedynkuje się, niczym markiz, epoki rococo. Wraz z panem przeżywałam te wszystkie przygody, a gdy wuj Mongajłło opowiadał o nich, niepokoiłam się o pana... Wielką rolę u kobiet odgrywa wyobraźnia...
— A teraz?
— Teraz wydaje mi się pan inny. Więcej szary i zwykły. Czemuż się dziwić, wszak przechodzi pan kurację... Uzdrowienie z miłości!
— Kurację? — skrzywił się, po czym zmienił temat. — Wolno panią zapytać, czy pan Mongajłło też powrócił do Warszawy?
— Przyjechał wraz z nami, to jest z moją matką i ze mną. — Umyślnie przecież dla nas pozostał w Nizzy. Sądzę, że rychło pana odszuka.
Jerzy skinął głową i powrócił do swego biurka. Zatopił się w skomplikowanych rachunkach i tego dnia nie rozmawiał już poufale ze swa nową, biurową koleżanką.
Natomiast, po południu odwiedził go istotnie Mongajłło, gdyż znał jego adres.
— Kotusik, kochanie! — zowołał, wyściskując go swoim zwyczajem. — Cieszę się, że cię widzę! Wcale nieźle wyglądasz. Cóż, wiem, pracujesz! Kuzyn Jedli cki zadowolony z ciebie!
— Staram się jak mogę! — odparł ogólnikowo,