Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nam najmniesza przykrość. Bardzo być może, że już poznał się na zamianie naszyjnika. Ale będzie milczał. Toć może w sposób niezbyt piękny, ale odebrałam tylko swoją własność.
— Więc nie chcesz wyjechać?
— Nic jeszcze nie wiem. Zadecyduję dopiero po otrzymaniu pieniędzy. Ale — uderzyła się raptem rączką w czoło, a na jej twarzy odbił się niepokój — Jak przedstawia się sprawa twego pojedynku.
— Odbędzie się! — odrzekł krótko!
— Jakie warunki?
Właściwie, w myśl zasad kodeksu honorowego, Jerzy nie miał prawa nikomu, nawet Tamarze opowiadać, ani o czasie ani o warunkach spotkania. W danej chwili nie myślał jednak o tym.
— Piętnaście kroków — rzekł — dwukrotna wymiana strzałów. Nastąpi ta zabawa jutro o siódmej rano.
— Ależ to szaleństwo! — wykrzyknęła — Jak mógł Mongajłło dopuścić do czegoś podobnego?
— Cóż miał robić? Anglik jest wyjątkowo zawzięty. Nie mógł prosić o łagodniejsze warunki bez posądzenia, że tchórzę.
— No tak! — wybąkała! — Rozumiem! Pojedy nek musi się odbyć! Nie możesz ustąpić bez skandalu...
Przeszła się kilkakrotnie po pokoju i widać było, że jest naprawdę poruszona. Tak samo, jak wczoraj, gdy wspomnia o grożącym mu niebezpieczeństwie. W jej oczach pokazały się łzy.
— Przecież to byłoby straszne! — wyszeptała.
— Co ma być takie straszne? — udawał, że nie rozumie.