Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiej odległości od schodów prowadzących na taras gdy wtem zauważył, że wychodzą, widocznie opuściwszy salę gry dwie dobrze mu znajome postacie.
Mongajłło i Kuzunow.
Tak. Kuzunow i Mongajłło! Po tym, co powiedziała mu wczoraj Tamara, nie zaskoczyło go zbytnio, gdyż wiedział, że jego dawny zwierzchnik przeby wał w Nizzy. Również wiedział, że przyjaźni się z kresowcem, i że zapewne razem przybyli zagranicę. Ale pochłonięty wizytą u Panopulosa i historią z na szyjnikiem, nie miał czasu nawet się zastanowić, co sprowadziło do Nizzy dyrektora i czy przybył tu przy padkowo, czy też był poinformowany o pobycie Ta mary. Chyba przypadkowo, bo cóż mogłoby zależeć mu na Tamarze po awanturze w „Europejskim“ i skąd mógł wiedzieć, że właśnie tutaj się znalazła? Zapewne dopiero dzisiaj kresowiec opowiedział mu wszystko.
W każdym razie czuł się winnym wobec Kuzunowa i nie miał wcale ochoty natknąć się bezpośrednio na dyrektora.
Dlatego też cofnął się przezornie za duże drzewa otaczające aleję, i postanowił zaczekać zanim go nie minie para przyjaciół.
Istotnie. Rychło zrównali się z nim, a wtedy dobrze mógł przyjrzeć się Kuzunowowi. Zauważył, że ten zmienił się bardzo w ciągu tych ostatnich kilku tygodni. Zgarbił się i postarzał, jak bywa z ludźmi, których spotyka nieoczekiwane nieszczęście. Nawet wyraz twarzy miał inny, niż dawniej. Nie ten ener giczny i stanowczy, a przygnębiony i zrezygnowany
— Czyżby tak go dotknęła utrata Tamary? pomyślał — Chyba, przecież kochał ją bardzo! Toć to dzisiaj całkowicie złamany życiem człowiek.