Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Świetna imitacja!
— Wcale niezła! — mruknął z zadowoleniem. Udała mi się!
Garnier, który na liście lokatorów figurował skromnie, jako grawer, w rzeczy samej wyspecjalizo wał się w robieniu sztucznej biżuterii. A ponieważ nie raz produkowane przez siebie kamienie, przedsta wiał, jako prawdziwe doprowadzało go to do kolizji z władzami i nie miał ochoty otwierać własnego skle pu. Imitacja kolii Tamary przyszła mu tem łatwiej, że prawdziwy naszyjnik, będący wówczas w jego po siadaniu, miał przez kilka dni przed oczami. A imi tację tę, obstalowała Tamara, już wtedy, jak może my się domyślić, dla sobie wiadomych celów.
— Niezła! — powtórzył. — Czy paru baronowa zabierze ją zaraz ze sobą?
— Nie! — zaprzeczyła. — Nie mam obecnie tyle pieniędzy. Chciałam się tylko upewnić gdyż upłynęło pół roku. Dziesięć tysięcy za imitację, wcale niezła su ma.
— Tylko osiem! — poprawił. — Dwa tysiące o trzymałem. Istotnie czekałem pół roku. Ale, za to nie liczę. Byłem w strachu, że pani baronowa rozmyśli ła się. Nikomu tego nawet pokazać nie mogę.
— Cenię pana za dyskrecję. Jutro odbiorę imi tację i dopłacę resztę pieniędzy. Siedem tysięcy, gdyż teraz daję jeszcze tysiąc, żeby pan widział moje do bre chęci — wyciągnęła banknot z woreczka. — Jutro, zajdę wieczorem. Oczywiście, zbyteczne doda wać, aby pan o tym nie mówił nikomu.
— Milczałem przez pół roku!
— Doskonale!
Tamara odetchnęła z ulgą. Obawiała, się, że Garnier sprzedał komuś po cichu imitację a wykona