Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hipcio przystanął i uśmiechnął niewyraźnie. Wygląd jego świadczył, że jest przybity i nieszczęśliwy.
— W domu tak mi smutno, — począł tłomaczyć, że wytrzymać nie mogę.... Wczoraj była eksportacja...
— Wiem!
— A dziś mi się zdaje, że nieboszczka po wszystkich pokojach krąży. Uciekłem... Do knajpy iść nie wypada... Od znajomych stronię, unikając zapytań... Tu w Alejach jestem sam i nikt mi nie dokucza... Czy niema pan, panie Den, żadnych wiadomości?
Na pytanie to Den był przygotowany — niestety nie mógł nic pocieszającego zakomunikować.
— Hm... Sprawa nie posuwa się naprzód... Czarna dama, jak kamień w wodę przepadła!
Hipcio posiadał jednak wielkie zaufanie do detektywa.
— Zawsze pan taki tajemniczy, a później błyskawicznie chwyta zbrodniarzów... Ale, gdzie pan teraz właściwie idzie, może mógłbym go trochę odprowadzić...
Czterdziestoletni grubas miał minę opuszczonego dziecka. Detektywowi zrobiło go się żal.
— Idę właściwie zdobyć nieco wiadomości w interesującej nas sprawie, ale skoro pan sobie życzy, może mi towarzyszyć... Nie będzie pan przeszkadzał, tem bardziej, że pragnąłbym porozmawiać z nim o niektórych rzeczach...
Hipcio dreptał przy boku detektywa, niczem przy boku troskliwej opiekunki.

— Jaki pan poczciwy, panie Den — mamrotał — że mnie pan zabiera z sobą. Właściwie wybierałem się do panny Mary, ale nie wiem czy byłaby zadowolona, czyby mnie przyjęła...

182