Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Miałem z nim bardzo niemiłe przejście... Nie dość, że okradał mnie systematycznie, ale gdzie mógł, psuł opinję. Ostatnio, przywłaszczył sobie poważniejszą sumę pieniędzy i uciekł...
— Korski?... Przywłaszczył?... Uciekł?...
— Tak. Ale czemu się dopytujesz, przecież znałaś go mało, widziałaś go raz tylko, wówczas w „Olonji”...
Więc tak się przedstawiała sprawa z Korskim i dlatego ani się pokazał, — ani nie dał o sobie żadnej wiadomości. Doprawdy, za dużo niespodzianek spadało na Mańkę, i aż usta zagryzła, by nie krzyknąć głośno. Musiała jednak coś odpowiedzieć, bo rzekomo znała Korskiego jeno powierzchownie.
— To on mnie ostrzegał! — wyrwało się jej nagle.
— Domyślałem się tego, — mruknął Doriałowicz; — obgadywał mnie do wszystkich znajomych! Lecz kiedyż zdążył ci głupstw napleść?
— W „Olonji”! — ratowała się nowym wykrętem.
— A... teraz rozumiem... rozumiem i scenę, jaką mi urządziłaś!... Wiesz, czemu się tak odwdzięczał? Wyciągnąłem go z błota!...
O tem wiedziała. Wiedziała również, jakim tajemnym sprężynom przypisywał Korski owo „wyciągnięcie” z błota. W związku jednak z popełnioną defraudacją, rewelacje sekretarza nabierały zgoła innego znaczenia. Lecz w jakim celu okłamywał swą uczciwością, swą miłością dla niej... Wyraz niesmaku skrzywił usta Mańki.
Zauważył ów grymas Doriałowicz.

— Widzę, obrzydzenie wzbudza w tobie ten jegomość... Nie dziwię się, bo i ja nim się brzydzę i pogardzam. Nawet ścigać go nie poleciłem policji. Niech

140