— Zrozumieliście? — zawołała.
— Co nie mielim zrozumieć! — potwierdził z przekonaniem Józek — Dziecko trafi...
— Nie przestrasza was „robota“?
— My nie strachliwe...
— To doskonale...
Jengutowa potarła nos w zamyśleniu, a krzywe jej oko łysnęło chciwie.
— Piętnaście tysięców, powiadasz, Felka?
— Najmniej znajdziemy tam piętnaście tysięcy, a może i znacznie większą sumę... Tylko pamiętajcie... Dokumenty są moje...
— A co nam przyńdzie z papirków!
Józek był odmiennego zdania.
— A bez co ty tak, Felka, o te papirki się napirasz?
— Widzicie — rzekła wykrętnie — ja za te dokumenty dostanę pieniądze... i wtedy się z wami podzielę... Wam, bezemnie na nic się one nie przydadzą...
— To je frajer, co chce płacić?
— Pewnie!
Jengutowej i Józkowi wystarczyło to wyjaśnienie. Cwana dziewucha, prócz pieniężnego łupu, chciała jeszcze odwalić jakiś „kant“ — szantażyk zapewne — który również mógł przynieść pożytek.
Ponieważ nie mieli sobie nic więcej do powiedzenia, dość obgadawszy wszystkie szczegóły, — Józek powstał z miejsca. Oświadczył, że na jutro, najdalej pojutrze, przyszykuje niezbędne „statki“ i będzie można przystąpić do wykonania „roboty“.