Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stwa — skoro zaraz zażąda pieniędzy. Wtedy będzie wiedział, jak zareagować. Zresztą, w rzeczy samej nikt, poza Verą, przez te dni go nie odwiedzał. A śmieszne chyba byłoby, gdyby dziewczynie opowiedział o Verze... Aby ją skompromitować i oddać na pastwę nowych „sztuk“ szantażystki? Cóż pozatem, Vera może mieć wspólnego z walizką... Nie otwierała jej i nie zabierała biżuterji — to pewnik...
— Łaskawa, panno Ryto! — odparł ostro — Nie wiem ani kim pani jest, ani jak pani się nazywa! Ale, przyznam się, niepodoba mi się zachowanie pani! I ta historja z walizką...
— Cóż się panu nie podoba? — znów jej twarz przybrała wyraz groźny.
— Nie lubię, gdy się we mnie wmawia różne bajeczki. Do tych należy twierdzenie, że z kufereczka zginęła biżuterja.
— Jestem przekonana!...
— A ja jestem przekonany, że nigdy wogóle żadnych kosztowności tam nie było...
— Pańska bezczelność przechodzi wszelkie granice...
— Moja bezczelność? Hm... Proszę w takim razie zawiadomić policję!
Cios został celnie wymierzony, bo na wspomnienie o władzach bezpieczeństwa, nieznajoma zmieszała się widocznie. Ale tylko na chwilę. Wnet gniew jej wybuchł z nową siłą, a odpowiedź wypadła inaczej niźli się spodziewał Otocki.
— Policję! Wie pan doskonale, że tam po pomoc zwrócić się nie mogę...

— Ja, wiem?

148