Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przypuszczałem, że to panna służąca okradła cię i uciekła...
— Dobrześ przypuszczał! — ni to westchnienie ulgi, ni to ironiczny wykrzyknik wypadł z ust Very — Tak... panna służąca... Poginęły suknie... klejnoty...
— Myślałem tedy, że to może ona naprowadziła obecnie złodziejów... Tylko dlatego pozwoliłem sobie powtórzyć treść owej rozmowy i przepraszam za mimowolną niedyskrecję...
— Nic strasznego się nie stało, żeś podsłuchał o tej domowej kradzieży... Rzeczywiście, bardzo przywiązana byłam do dziewczyny i dotknęła mnie jej przewrotność... Ale to niema żadnego związku z włamaniem...
— Sądzisz?
— Jestem przekonana... Dziewczyna podobno znajduje się gdzieś na wsi... Lecz porzućmy te nudne tematy... Ja również chciałam telefonować...
— Pragniesz mnie odwiedzić? — zawołał radośnie.
— Nie! Tym razem ty przyjdziesz z wizytą!
— Vero! — jęknął żałośnie, gdyż liczył na spotkanie sam na sam z kochanką.
— Kto posiada różę, musi znosić jej kolce...
— Zrozum...

— Proszę bez wykrętów!... — zaśmiała się wesoło. — Masz być... i koniec!... Pragnę cię zobaczyć... O ile nawet nie będziemy mogli rozmawiać swobodnie, bo przy obcych musimy zachować pozory, zawsze zdążę ci szepnąć, kiedy znów spotkamy się... bez świadków... i pogawędzimy... długo... długo...

139