Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

On jednak nie poprzestanie na roli, jaką mu wyznacza dawna kochanka... Śmieszne!... Obecnie jeszcze ulegać musi — lecz do czasu... A później?... Kto raz całował te rozkoszne ciało, nie tak rychło zapomni...

W parę minut po odejściu towarzysza, również i Vera opuściła swe miejsce...
Powoli jęła chodzić tam i z powrotem w zamyśleniu po pokoju, a głęboka zmarszczka, przecinająca wysokie, alabastrowe czoło pięknej pani, świadczyła, że nie wesołe muszą być jej myśli.
— I Waryński... i prezes... Jak tu się wywikłać z tej matni?... Bo Waryński staje się coraz natarczywszy... A prezes? Czyż wiecznie będzie nad nią ciążyło przekleństwo przeszłości... Czyż dziś, gdy na swej drodze spotkała człowieka, do którego mogłaby się przywiązać, ma go się wyrzec, bo jej kochać nie wolno. Nie wolno kochać? Czyż nie może stać się przyzwoitą kobietą? Co powie Otocki, gdy pozna prawdę? Czy uwierzy, że odwiedzając go nietylko podstęp miała na względzie, lecz również powodowało nią uczucie?
Bo kiedy prosiła Lalę Turowską, aby ją zechciała zaznajomić z pisarzem, niewiele początkowo ją obchodziła jego osoba, później dopiero...
— Ach! — wyrwało się westchnienie z ust Very.

Doprawdy, ktokolwiekby spojrzał obecnie na nią, nie poznałby „grzesznicy o krwawych ustach“. Gdzież podział się wyraz wyzywający, zmysłowy, namiętny — w rysach twarzy przebijało zniechęcenie i ból...

115