Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

goś, na kim zależało mi bardzo... Tamto umarło, ale nowe uczucie narodzić się może... Miej do mnie zaufanie.
— Jabym ci nie ufał...
— Wszystko obmyślę... A teraz zamknij oczy, nie mów nic... Rozkosznie jest tak leżeć obok siebie i marzyć w milczeniu... Ale... ale... papierosa.
Otocki poruszył się, lecz Vera powstrzymała go za rękę.
— Nie... nie... twojego!... Nie są dobre... Z kolei ja cię poczęstuję.
Sięgnęła po leżącą na nocnym stoliczku torebkę i wyjąwszy z tamtąd złote etui, starannie wybrała dwa papierosy. Ktoś, ktoby przyjrzał im się uważnie, spostrzegłby, że nie były one do siebie podobne. Otocki jednak nie mógł tego dojrzeć.
Sama włożyła mu, brunatnego nieco papierosa, w usta, poczem potarłszy zapałkę o pudełko, podała ogień...
Po chwili oboje zaciągnęli się dymem głęboko...
Ach, jak mu błogo, jak przyjemnie...
Otocki pamiętał, że widział kiedyś następujący obraz. Nosił on tytuł — „Demon zmysłów“. Na powalonym na ziemię mężczyźnie, spoczywała kobieta — upiór, przytłaczając go pięknemi prężnemi piersiami. Była to nawet piękna kobieta, tylko oczy jej błyszczały groźnie, miast włosów, wiły się sploty wężów — a szpony zamieniały palce.
Sytuacja w jakiej znajdował się z Verą obecnie, nie wiedzieć dla czego przypominała mu ten obraz.

I ona prawie cała leży na nim. Po przez cienką

104