Strona:Stanisław Antoni Wotowski - George Sand.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

∗                    ∗

W sąsiednim pokoju rozległy się kroki. Nie odwraca nawet głowy, sądząc, iż nadchodzi mąż. Cóż ciekawego powiedzieć jej może ten nadęty brutal? Woli spozierać na zaśnieżone korony drzew.
— Auroro! — biegnie cichy szept.
Przed nią stoi Julek Sandeau, sąsiad. Młody dwudziestoletni chłopak, zgrabny, o gracji dziewczynki.
— Przyszedłem się pożegnać z tobą! Dziś wieczorem odjeżdżam...
Pani Dudevant drgnęła, ciemny rumieniec zabarwił policzki, lecz stara się opanować.
— Trudno mój Julku! Oddawna byłam przygotowana...
— Najdroższa! Ostatni raz chcę pomówić poważnie!
— Słucham! Lecz cóż to pomoże!
— Nie wolno ci z twojemi zdolnościami, z twoim talentem zagrzebywać się tu na wsi! Po co? Dla kogo? Dla gburowatego hipopotama, który się tylko mianuje twoim mężem? Pamiętasz wszak wieczory, gdyśmy razem marzyli o szczęściu, o sławie... Ty masz talent, ja posiadam umiłowanie sztuki! Wyjeżdżajmy razem do Paryża!
— Niemożliwe! A dzieci?